Uwielbiam ten pierwszy oddech tropików. Powietrze jest gęste i wypełnia całe płuca niczym mgła. Jest28 stopni Celsjusza, natomiast wilgotność dochodzi do 90%. Koszulka momentalnie zaczyna przylepiać się do pleców. W bagażu ląduje sweter, szalik. Witaj na Karaibach. Słyszę szept pogody.
Soy Leo – Jestem Leo - wita nas gospodarz naszego Casa Particulares. – dziś u mnie pokoje są zajęte, ale położę was u znajomych. – Idziemy 3 drzwi obok.
Wchodzimy na piętro postkolonialnego budynku. W środku witają nas olbrzymie kolumny. Zadziwia wysokość pomieszczeń – około 4-5 metrów. Widać ślady minionej przeszłości. Do niedawna taki pobyt u kubańskiej rodziny byłby niemożliwy. Po przejęciu władzy przez Raula Castro władze poluzowały nieco kołnierz kontroli obywateli. Cena za nocleg – 20 CUC – peso cubana convertible. To waluta, którą muszą posługiwać się turyści. 1 CUC to nieco ponad 3 złote. Kubańczycy nie zarabiają jednak w CUCach (kukach), a w walucie peso moneda nacional. Różnica w przeliczniku jest ogromna – 1CUC to 24 nacionale. W gospodarce panuje więc dualizm waluty – tej wymienialnej na euro, dolary, czy funty, oraz tej wymienialnej jedynie na CUC. Przy czym większość rzeczy jest sprzedawana w CUCach. Lodówka kosztuje 900 CUC. Kanapka w centrum handlowym – 2 CUC. Coca Cola, piwo – 1 CUC. Mojito w barze – od 2-4 CUC. Kubańczycy, którzy chcą prowadzić casa particulare – czyli po naszemu kwatery – muszą od Państwa otrzymać licencję, za którą płacą. I to nie mało. Opłata za każdy pokój to 150 CUC miesięcznie. Łatwo policzyć jakie obłożenie muszą mieć na pokojach, aby na tym jeszcze zarobić. Dla porównania podam miesięczne (sic!) zarobki lekarza - chirurga plastycznego – to 25 CUC. Myślicie, że zabrakło czegoś z przodu? Nie – lekarz na Kubie zarabia miesięcznie około 80złotych. Alternatywą dla casa particulares są hotele. Ich ceny porażają. Dwójka to koszt 80 CUC za dobę. Standard średni.
Nasza casa znajduje się w Habana Central – Havanie Centralnej. To dobre miejsce wypadowe. Do Habana Vieja (wiecha) czyli starej Havany mamy 10 minut pieszo. Do Vedado – kolejnej dzielnicy turystycznej – tyle samo.
Po przylocie bierzemy prysznic i pomimo zmęczenia ruszamy na miasto. Jest godzina 22. Różnica czasu między Polską to 6 godzin. Dla naszych zegarów biologicznych jest więc 4 nad ranem.
Habana Central się rozpada. Słyszałem o zniszczonych budynkach. Czymś innym jest jednak usłyszeć, a zobaczyć. W drodze na starówkę mijamy coraz to kolejne odrapane perły kolonialnej architektury. Na ulicach mnóstwo ludzi. Otwarte drzwi i okiennice pokazują nam wnętrza kubańskich domów. Prawie wszędzie gra telewizor. Taki niewielki, 15 calowy, kineskopowy. Przed każdą klatką krzesło lub schody na których ktoś siedzi. Na szczęście jest bezpiecznie. Ataki na turystów to rzadkość w odróżnieniu od innych latynoskich stolic. Dochodzimy wpierw do Malaconu. To nadmorski bulwar, który zaprowadzi nas wprost do Habana Vieja. Na nim także mnóstwo ludzi. Wzdłuż oceanu poprowadzono drogę. Co chwila mijają nas stare amerykańskie samochody. Pontiac z lad 50 nie jest niczym nadzwyczajnym. Kolejną grupą wiekową są łady oraz małe fiaty z lat 70. Nie brakuje też nowszych aut różnych marek. Sporo peugeotów. Ruch uliczny jest jednak leniwy. Łatwo jest przejść przez 4 pasy jezdni i to pomimo braku jakiegokolwiek przejścia dla pieszych. Światła uliczne służą jedynie samochodom.
Dochodzimy do Paseo di Marti zwanym także Prado. Bulwarze wybudowanym pod koniec XIX wieku, który był swojego czasu porównywany z barcelońskim Las Ramblas. Po obu stronach 4 piętrowe kolonialne budynki. W środku szpaler drzew z deptakiem. Kute latarnie rzucają niezbyt dużo światła. Siadamy w napotkanej knajpce. Czas na nasze pierwsze mojito. Szklanka wypełniona w połowie miętą, do tego wyciśnięta limonka, nieco rumu Havana Club, woda sodowa i biały cukier. Zaraz zaraz. Coś nie pasuje. Biały? Tak, dokładnie biały cukier zrobiony z brązowego. Kuba była swego czasu jednym z głównych producentów cukru z trzciny cukrowej. W latach 90 Fidel doszedł do wniosku, że to się nie opłaca i zlikwidował większą część plantacji, które dopiero teraz zaczynają się powoli odradzać. Z wielkiego eksportera cukru Kuba stała się jego importerem. Kubańczycy nie lubią jednak brązowego cukru z trzciny cukrowej. Kojarzy im się z biedą. Dlatego też jest on poddawany specjalnemu procesowi rafinacji, aby pozbawić go charakterystycznego koloru i nadać białą barwę. Mojito z brązowym cukrem? Nie na Kubie. O północy knajpka zostaje zamknięta. Na nas też już czas. Do Habana Vieja dojdziemy jutro.
Ten i inne teksty dostępne także na: http://pmtravelerbug.blogspot.com/
Napisz komentarz
Komentarze