To miał być wielki sukces polityczny i gospodarczy. Wizytę głowy państwa zsynchronizowano z otwarciem w Elblągu stoczni. Nie jakiejś-tam rzecznej stoczni, ale filii wielkiej Stoczni Gdynia.
Jest 7 września 2001. Dziś w Stoczni Elbląskiej znalazło pracę 150 osób, ale planuje się zatrudnić 500. Ojcem pomysłu jest prezes Grupy Stoczni Gdynia, Janusz Szlanta. Uzgodniono z powiatowym Urzędem Pracy w Elblągu szkolenia dla spawaczy, którzy w wynajętej od Elzamu hali montują elementy przyszłych statków. Warunki są dość spartańskie, ale to przecież początki.
Aleksander Kwaśniewski jest jak zawsze swobodny i wyluzowany. Wysiada z limuzyny i otoczony przyjaciółmi z dyskretną ochroną idzie do fabrycznej hali. Tam robotnicy na chwilę przerywają pracę, by przywitać się z prezydentem. Przecięcie wstęgi i kilka zdań dla mediów. Ze stoczni prezydent jedzie na starówkę, gdzie z prezydentem Elbląga Henrykiem Słoniną przy kuflu piwa rozmawia o problemach miasta. Nagle pojawiają się turyści. Prezydenci podchodzą, by porozmawiać o wrażeniach i jakież jest ich zdziwienie, bo grupa okazuje się emerytami z Niemiec.
Stocznia Elbląska po roku została zlikwidowana, a jej pracownikom zaproponowano dojeżdżanie do Trójmiasta. Prokuratura badała zasadność kosztów szkoleń elbląskich spawaczy. Janusz Szlanta przez 7 lat ciągany był po sądach, oskarżony o niegospodarność. Nic mu nie udowodniono. Unia Europejska zarzuciła Polsce niedozwoloną pomoc państwa i stocznia musiała zwracać pieniądze. Postawiono ją w stan upadłości.
Napisz komentarz
Komentarze