Rozróbę wszczęli elbląscy czeladnicy. Właściwie, to napięcie od dawna narastało, ale teraz iskra wywołała pożar. Iskrą tą była decyzja magistratu, by odesłać do Królewca trzech czeladników tkackich, którzy kilka dni wcześniej zbiegli do sąsiedniego Elbląga. O sprawie szybko zrobiło się głośno.
Elbląg to małe miasto i nie takie plotki rozchodziły się lotem błyskawicy. Życie czeladnika nie było łatwe, pracowano po 14 do 17 godzin dziennie, tylko w soboty trochę krócej. Każde spóźnienie było karane grzywnami. Czeladnicy i uczniowie często uciekali od rygorystycznych mistrzów, więc ci zaczęli wprowadzać poręczenia finansowe które w takich sytuacjach przepadały. Niewielu też czeladników miało szanse wyzwolić się na mistrzów. Cechy wprowadzały tak wysokie opłaty, że na przystąpienie do nich stać było tylko najbliższą rodzinę rzemieślnika.
9 września 1752 elbląscy czeladnicy zablokowali port, by nie dopuścić do załadowania więźniów na statek odpływający do Królewca. Zaczęło się od przepychanek, bo żadna ze stron nie chciała odpuścić. Wybuchły rozruchy. Po trzech dniach magistrat wycofał się i odmówił władzom Królewca oddani zbiegów. Solidarność zwyciężyła.
Napisz komentarz
Komentarze