A przecież od momentu, w którym szejkowie ściągnęli do Manchesteru City Ferrana Soriano i Aitora "Txixi" Begiristaina, powierzając im funkcje dyrektora wykonawczego i dyrektora sportowego, angielski kierunek Guardioli mógł być tylko jeden. To Begiristain i Soriano byli wśród wąskiej ekipy działaczy Barcelony, podejmującej w 2008 roku niełatwą decyzję: czy po zwolnieniu Franka Rijkaarda z funkcji trenera, zatrudnić na jego miejsce Jose Mourinho (obaj wysłuchali imponującej prezentacji Portugalczyka podczas pamiętnego spotkania w Lizbonie), czy może powierzyć zespół niedoświadczonemu - zaledwie od roku prowadził Barcelonę B - Guardioli. Obaj opowiedzieli się za Guardiolą, co wówczas wiązało się ze sporym ryzykiem, a Begiristain (bo Soriano wkrótce opuścił klub) konsekwentnie wspierał go przez kolejne lata. Trudno się dziwić, że negocjacje na temat objęcia przez "Herr Pepa" drużyny z Etihad Stadium rozpoczęły się jeszcze w 2012 roku, gdy postanowił na rok odpocząć od piłki.
Kierunek mógł być tylko jeden także dlatego, że w swoich planach globalnej ekspansji hiszpańskojęzyczny team zarządzający Manchesterem City ewidentnie wzoruje się na przykładzie Barcelony i jej całościowego (czy powinienem użyć modnego słowa "holistyczny"?) podejścia. Z nieoczywistymi zresztą, jak dotąd, skutkami. Na budowę nowego ośrodka treningowego - zarówno dla pierwszej drużyny, jak dla piłkarskiej akademii - wydano dziesiątki milionów funtów, ale w Premier League wciąż oglądamy drużynę gwiazd sprowadzonych za kolejne dziesiątki milionów z innych klubów, a nie wychowanków Patricka Vieiry i jego ekipy. Ani Boyata, ani Pozo (wykupiony skądinąd z akademii Realu) nie przekonali Manuela Pellegriniego i w zasadzie robi to dopiero zdobywca hattricka w niedawnym meczu z Aston Villą Kelechi Ineacho - ale i jego wypada uznać raczej za odkrycie manchesterskiej sieci skautingu po mistrzostwach świata U-17 z 2013 r., niż produkt lokalnej akademii, bo trafił do niej jako siedemnastolatek. Kwestia zbudowania przez MC rozpoznawalnego stylu gry i wdrożenia jego nauczania na wszystkich poziomach klubowej drabiny, od seniorów do zespołów młodzieżowych, wciąż jest pieśnią przyszłości. Podobnie jak kwestia zbudowania globalnej marki - choć oczywiście sprowadzenie Guardioli potężnie to ułatwi.
Perła w koronie Premier League
Czy pojawienie się Katalończyka nada nowego impetu angielskiej ekstraklasie? Komercyjnie na pewno: po przejściu Fergusona na emeryturę i niedawnym fiasku Mourinho, w Premier League poza starzejącymi się Wengerem i van Gaalem oraz sprowadzonym dopiero co Kloppem brakuje nazwisk z trenerskiego topu (uchodzący za najbardziej ekscytującego i nowatorskiego Mauricio Pochettino z Tottenhamu dopiero pracuje na swoją markę). Taktycznie również na pewno: mówiąc najprościej, po trzech latach w Bayernie Guardiola jest dużo lepszym i dużo bardziej uniwersalnym trenerem niż w czasach Barcelony, a jego perfekcjonizm i mikrozarządzanie (zmiany ustawienia nawet kilka razy w ciągu jednej połowy, płynność gry i wymienność pozycji piłkarzy) wpłyną ożywczo nie tylko na zawodników MC - przede wszystkim zmuszą do rozwoju trenerów rywali. Bayern Guardioli, choć - jak Barcelona - swoją grę opiera na posiadaniu piłki i błyskawicznej walce o odbiór po stracie, to o wiele chętniej gra skrzydłami; Lewandowski, choć potrafi uczestniczyć w rozegraniu, nie przypomina "fałszywej dziewiątki", wszyscy biegają o wiele więcej i szybciej niż zakłada stereotypowe wyobrażenie tiki-taki. Słowem: jeśli piłkarski świat się zmienił w ciągu ostatnich lat, oprócz posiadania piłki i pressingu dowartościowując kontrataki i grę bardziej bezpośrednią, Guardiola dostosował się do tej zmiany, a nawet znalazł się w jej awangardzie. Patrząc na niedawne wyniki szkoleniowców z Wysp w Champions League można dojść do wniosku, że zostali mocno w tyle
Angielska prasa ma oczywiście wątpliwości, czy Pep aby poradzi sobie grając pod wiatr na stadionie Stoke. Za tą metaforą kryje się przekonanie, że w Hiszpanii i Niemczech wyścig o mistrzostwo kraju rozgrywa się w gruncie rzeczy między kilkoma zespołami, które mobilizować się muszą na mecze między sobą, zaś reszta jest spacerkiem. W Anglii - gdzie w walce o tytuł liczyły się zwykle MU, MC, Chelsea, Arsenal, gdzie ambicje mają Liverpool i Tottenham, a w tym roku niewiarygodnie wyrosło Leicester - każdy może przegrać przecież z Crystal Palace Alana Pardew, West Bromwich Tony'ego Pulisa, o wspomnianym Stoke Marka Hughesa nie zapominając - powiadają miejscowi publicyści. No i trzeba wpisać w kalendarz dużo więcej spotkań, co jest raczej przesądem niż prawdą. W poprzednim sezonie Bayern rozegrał 52 mecze, a w sezonie 2013/14 - 56; w tym samym czasie Barcelona grała 62 i 59 meczów, a Manchester City - 57 i 51. Przy założeniu, że MC Guardioli bić się będzie zarówno w Premier League, jak w Lidze Mistrzów, w Pucharze Anglii i Pucharze Ligi, i w każdym z pucharów dojdzie do finału, może rozegrać maksymalnie 64 spotkania. A rzekomy brak rywalizacji? Trzeba doprawdy ograniczać się do oglądania drużyn niemieckich tylko w Lidze Mistrzów (skądinąd warto było to robić, nieprawdaż?), by nie zauważyć postępów, jakie zrobiło większość klubów, jak poprawiła się jakość i tempo gry, jak wyrosło nowe pokolenie innowatorskich trenerów. Owszem, Bayern Guardioli na ogół z nimi wygrywał, ale bynajmniej nie spacerkiem.
Najważniejszy będzie jednak czas, poświęcony przez Guardiolę drużynie. W mediach pełno już analiz, którzy piłkarze pasować będą do jego stylu (policzone mają być dni Yayi Toure, którego pozbył się już z Barcelony, w czarnych barwach rysować się ma również przyszłość Fernando i Delpha, jednowymiarowego Navasa, a także zaawansowanych wiekowo bocznych obrońców), a którzy się rozwiną (Sterling, de Bruyne, Silva). Równie wdzięcznym tematem jest gigantyczny budżet transferowy, jaki ma otrzymać Katalończyk i związana z nim lista zakupów (Pogba? Lewandowski?). Analizy te zdają się nie uwzględniać jednak kwestii podstawowej: tego, co Guardiola zdolny jest dokonać na boisku treningowym. Pracujący pod nim w Bayernie Jerome Boateng - znający przecież Manchester City z kilkunastomiesięcznego pobytu - dokonał w świetnej książce Martiego Perarnaua wstrząsającego wyznania: że zanim trafił pod skrzydła Guardioli, w zasadzie nie był uczony podstaw gry obronnej. Ciekawe, co powiedzą Otamendi czy Mangala, z których żaden u Manuela Pellegriniego nie zdołał usprawiedliwić sum, jakie za nich zapłacono, ale których w świetle takiego wyznania rozsądniej byłoby nie przekreślać. Podobnie zresztą, jak rozsądne okazało się nieskreślanie przed trzema laty Ribery'ego i Robbena, których rzekomo Guardiola miał pozbyć się z Bayernu.
Napisz komentarz
Komentarze