2 lutego 1945 – po kolejnym wezwaniu dowództwa garnizonu elbląskiego do kapitulacji, wojska radzieckie przystąpiły do zmasowanego ostrzału artyleryjskiego Elbląga oraz nalotów bombowych. Od nalotów i ostrzału spłonął kościół św. Mikołaja.
Jeszcze 23 stycznia 1945 roku w Elblągu życie toczyło się, jak w każdy inny dzień tej zimy. Może za wyjątkiem pogrzebu, który odbył się tego dnia. Na cmentarzu parafialnym Trzech Króli przy ul. Sadowej chowano Emmę Komnick, zmarłą 16 grudnia wdowę po powszechnie szanowanym Franzu Komnicku. Akompaniamentem do pogrzebowej celebry były nadchodzące z oddali pomruki artyleryjskich wybuchów. Front niepokojąco szybko zbliżał się do miasta. Jak szybko, przekonano się już tego wieczora, gdy ulicami miasta przejechały rosyjskie czołgi.
Pierwsi rozpoznali je wychodzący z kina żołnierze. Wybuchła panika, zaczęła się strzelanina. Wprawdzie czołgi wycofały się za miasto, ale dwa dni później przyszła cała armia. Rosjanie otoczyli Elbląg z trzech stron, nie dając szans na ucieczkę cywilów. Rozpoczęła się krwawa bitwa o każdą ulicę i każdy dom.
2 lutego walki nasiliły się. Rosjanie użyli artylerii, a nad Stare Miasto nadleciały samoloty. Celowano tak, by nie zniszczyć hal i pochylni stoczni. Niemcy w popłochu ewakuowali tylko załogę i dokumentację. Hale i nabrzeże pełne były maszyn i prawie gotowych okrętów oraz wozów bojowych. Nie oszczędzano natomiast zabytkowej zabudowy. W płomieniach stanęła wieża kościoła św. Mikołaja. Paliły się kamienice, ogień przechodził z domu na dom. Nie było jak gasić, bo straż pożarna uciekła do Gdańska, nie działały wodociągi, nie było prądu, a nawet woda w rzece była zamarznięta.
Napisz komentarz
Komentarze